Dnia 18 stycznia 1945 r. Kraków byÅ‚ już wolny. I tu nie dopisaÅ‚o mi szczęście. Z kilku bomb, jakie spadÅ‚y na miasto, jedna wybraÅ‚a wÅ‚aÅ›nie moje z trudem zdobyte mieszkanie przy ulicy LoretaÅ„skiej 3.
W rodzinnym Grzegorzewie znalazÅ‚em siÄ™ dopiero w koÅ„cu lutego 1945 r. W kieszeni miaÅ‚em jeszcze „lewe" dokumenty opiewajÄ…ce Via liczÄ…cego 34 lata Ryszarda HoryÅ„skiego. PrzybyÅ‚em tam późnym wieczorem, po dwudniowej jeździe w wagonie towarowym na wÄ™glu.
Ubrany w angielski jeszcze garnitur i podszyty wiatrem pÅ‚aszcz podszedÅ‚em pod dom od strony podwórza. Mimo mrozu poczuÅ‚em, że robi mi siÄ™ gorÄ…co. WracaÅ‚em przecież po piÄ™ciu i póÅ‚ dÅ‚ugich i jakże trudnych Å‚atach. Ileż to razy marzyÅ‚em o takiej wÅ‚aÅ›nie chwili?
Stałem długo pod oknami, by kontemplować ten moment wyjątkowego przeżycia.
W pokoju stoÅ‚owym siedziaÅ‚a matka, ojciec i dwoje obcych ludzi. PopatrzyÅ‚em z czuÅ‚oÅ›ciÄ… na kochane, posiwiaÅ‚e gÅ‚owy i Å‚zy zakrÄ™ciÅ‚y mi siÄ™ w oczach. UdaÅ‚o ci siÄ™, a inni? - zakÅ‚uÅ‚o cierniem w sercu. Na krótko zawÅ‚adnęła mnÄ… fala wspomnieÅ„ o tych, co jak ja marzyli o powrocie do domu, a nigdy już nie przekroczÄ… jego progu.
Drzwi wejściowe nie były zamknięte. Wszedłem cicho i niepostrzeżenie stanąłem w pokoju.
- Dobry wieczór! Syn Ryszard melduje swój powrót
z wojny - zaczÄ…Å‚em
wesoło.
Znany głos sparaliżował na chwilę siedzących.
- Ryszard! - poderwała, się z płaczem matka.
- Mama jak zwykle ma Å‚zy na wierzchu - wymamrotaÅ‚em obcaÅ‚owujÄ…c jej twarz i rÄ™ce. Ojciec wyciÄ…gnÄ…Å‚ dużą chustkÄ™ do nosa i zaczÄ…Å‚ gÅ‚oÅ›no kichać. ZnaczyÅ‚o to, że jest wzruszony. Obcy zaczÄ™li wychodzić z pokoju nie chcÄ…c przeszkadzać w rodzinnej scenie powitania. Poza tym spieszyli siÄ™, by prowincjonalnym zwyczajem puÅ›cić w obieg wiadomość, że najmÅ‚odszy syn Nuszkiewiczów wróciÅ‚ z wojny.
- Ja tu sterczę,, a ty pewnie głodny! - poderwała się matka i pobiegła do kuchni, by przygotować jedzenie i wypłakać do końca swą radość.
- Przynieś też coś do napicia - zdążył upomnieć
jÄ… jeszcze ojciec.
Rozglądałem się po rodzinnych kątach. Minąłem sypialnię i wszedłem do
swojego ppkoiku. Wszystko tu było takie samo jak dawniej, a tylko wydawało się mniejsze. Ileż to razy wchodziło się tym oknem, aby nikogo nie budzić - przypomniałem sobie młodzieńcze lata.
PodszedÅ‚em bliżej i popatrzyÅ‚em jak niegdyÅ› na ulicÄ™. CaÅ‚Ä… szerokoÅ›ciÄ… jezdni szÅ‚a grupa chÅ‚opców i dziewczÄ…t trzymajÄ…cych siÄ™ zakrÄ™cÄ™ i gÅ‚oÅ›no Å›piewaÅ‚a.
Podchmieleni, czy tylko pijani wolnoÅ›ciÄ…? - pomyÅ›laÅ‚em. Do uszu dochodziÅ‚y urywki starej, patriotycznej pieÅ›ni: „O Polsko moja miÅ‚a, o polski kraju nasz..."