Start » Klub Historyczny » MateriaÅ‚y historyczne » Historia Oddzialu "Potok" cz.II
  • Start
  • Galerie
  • KsiÄ™ga GoÅ›ci
  • Koźmice Wielkie
  • KEDYW Kraków
  • Muzeum AK
  • KH ZG ÅšZÅ» AK
  • Archiwum aktualnoÅ›ci
  • Klub Historyczny
  • KoÅ‚o Wieliczka SZÅ»-AK
  • MateriaÅ‚y historyczne
  • Zamordowani w 1940 roku Charków-KatyÅ„-Twer

  • ZginÄ™li w czasie okupacji
  • Odeszli na wiecznÄ… wartÄ™
  • Wspomnienia
  • Kontakt
  • WiadomoÅ›ci ZG ÅšZÅ»AK
Historia Oddzialu "Potok" cz.II - Andrzej Grodziński

Atak na Niemców

Nazajutrz, w niedziele rano ruszylismy w powrotna droge, wstepujac do miejscowej mleczarni, gdzie spodziewalismy sie dostac cos do zjedzenia. Wzielismy jakies sery, maslo, pilismy mleko. W mleczarni otrzymalismy wiadomosc od jakiegos chlopa-rowerzysty, ze droga w kierunku Dobczyc przejechaly trzy furmanki Niemców. Szef „Florian" zapytal nas: Robimy ich? - Robimy - odpowiedzielismy zgodnie
i ruszylismy pedem naprzód, poganiajac konie. Trzeba przeciez tych Niemców dogonic. Zdjelismy furazerki z orzelkami, aby za wczesnie sie nie zdekonspirowac i po przejechaniu jakichs dwóch kilometrów zobaczylismy przed soba trzy furmanki Niemców. Na pierwszej jechalo szesciu Niemców z oficerem, na drugiej - tylko woznica, na trzeciej, ostatniej - dwu Niemców. W biegu powstal plan akcji i w biegu musiala ona sie odbyc. Bezposrednio przed akcja sprawdzilismy pistolety i wlozylismy furazerki, aby wygladac na partyzantów. Wszystko odbywalo sie w biegu. Dogonilismy Niemców. Nasza furmanka powozil „Skaut".

Akcje, zgodnie z planem szefa „Floriana", rozpoczal „Grot", skaczac do trzeciej, ostatniej furmanki z dwoma Niemcami i zatrzymujac ja. Nastepna, druga zalatwil „Szaruga". Reszta zajela sie pierwsza. Akcja, ze wzgledu na szybka jazde, rozciagnela sie wzdluz szosy. Niemcy na pierwszej furmance zorientowali sie, ze cos nie jest w porzadku i pierwsi zaczeli strzelac. Nasi odpowiedzieli ogniem, „Lech" zmuszony byl wygarnac do nich serie z automatu. Wszystko dzialo sie w ruchu; pierwsza furmanka z Niemcami wpadla do rowu i wywrócila sie, byli zabici i ranni. Byli to zolnierze Wehrmachtu. Rannego oficera ulozylismy pod domem i zorganizowalismy dla niego pomoc. Szef „Florian" oswiadczyl, ze jestesmy partyzantami,
a nie bandziorami i gdyby oni nie zaczeli strzelac pierwsi, nie byloby zabitych i rannych. W czasie zamieszania uciekla nam druga furmanka, ta z woznica i pedzila w strone Dobczyc, a wiec w te strone, gdzie i my mielismy jechac. Trzeba bylo szybko konczyc akcje. Jak sie okazalo, byli to Niemcy stacjonujacy w Kunicach. Zabralismy bron, karabiny i pistolety, poczte, chlebaki i dwie furmanki, i szybko podazylismy droga do Dobczyc i dalej na Droginie.

Po drodze wstapilismy na krótko do kosciola w Drogini, a potem juz na Trzemesnie i w góry na Kamiennik. Mielismy po tej akcji juz trzy pary koni. Jedna, wspaniale kasztanki od Skoczowskiego i dwie zdobyczne, perszeronów. Nie przypuszczalismy, ze te ciezkie, robocze konie beda tak dzielnie chodzic po lesnych sciezkach Kamiennika i Lysiny. Jedna pare zdobycznych koni „Potok" przekazal dowódcy Zgrupowania, „Koscieszy", który byl podobno niezadowolony z nieplanowanej akcji, która zaklócila mu spokój w terenie. Dodatkowo podarowany piekny czternastostrzalowy pistolet, tez zdobyczny, przywrócil spokój „Koscieszy". Jak sie pózniej okazalo, nie bylo zadnych represji na miejscowej ludnosci. Niemcy, którzy przyjechali z Kunie, zabrali zabitych i rannych. Ranny oficer, major, mial podobno wyjasnic cala sprawe.

 

Rozrost oddzialu

Do oddzialu przybyli nowi kandydaci na partyzantów, którzy zasilili II druzyne. Sklad calego oddzialu na poczatku wrzesnia 1944 r. przedstawial sie nastepujaco:

 

  • por. Wladyslaw Wolek „Potok" - dowódca
  • ppor. Mieczyslaw Kurowski „Luska" - zastepca dowódcy
  • ppor. Robert Mazur „Rymsza" - oficer wywiadu
  • chor. Stanislaw Tatara „Florian" - szef
  • plut. pchor. Tadeusz Ekert „Dzik"

  I druzyna:

  • plut. pchor. Józef Sleczka „Lech" - dowódca druzyny
  • kpr. pchor. Andrzej Grodzinski „Grot" - zastepca dowódcy druzyny
  • kpr. pchor. Kazimierz Dunikowski „Szaruga"
  • kpr. Stanislaw Rzepa „Skaut"
  • kpr. Bronislaw Lesniak „Brom"
  • Boleslaw Olszowski „Sosna"
  • kpr. Krzysztof Guzkowski „Lubicz"
  • kpr. Emil Stopa „Rys"
  • kpr. Kazimierz Mleczko „Lis"
  • kpr. Michal Ziarko „Zbik"
  • Stanislaw Wilkon „Czerwony"

  II druzyna:

  • kpr. Franciszek Nawrót „Kula" - dowódca
  • kpr. Otton Goetel „Got-Wasik" - zastepca dowódcy
  • kpr. Stanislaw Jordan „Szerszen"
  • Marian Nawrót „Wilk"
  • Klemens Nawrót „Jelen"
  • Karol Kaminski „Longin"
  • Józef Batko „Orzech"
  • NN „Cierniak"
  • Franciszek Hapek „Skalny"
  • NN „Lew"
  • NN „Granatowy"
  • NN „Kruk"

 

  Taki byl sklad oddzialu przed 12 wrzesnia 1944 r., kiedy zaczely sie wydarzenia, które postawily cale Zgrupowanie w stan najwyzszego pogotowia.

 

Bitwa w rejonie Glichowa

Wczesnie rano 12 wrzesnia „Potok" zostal zawiadomiony, ze do Trzemesni wjechala kolumna Niemców. Dla rozeznania wyslal patrol w skladzie „Lech", „Brom" i „Grot". Przebiegajac obok kwatery OP"Poscig", oddzialu stacjonujacego obok naszego m. p., a polozonego najblizej Trzemesni i Poreby, „Lech" zameldowal sie u dowódcy oddzialu por. „Ostrogi"[1]. Zawiadomil go o zamierzeniach naszego patrolu. Zblizylismy sie ostroznie do drogi Trzemesnia - Poreba na odleglosc, pozwalajaca nam na pelne rozeznanie. Stwierdzilismy obecnosc kilku wozów pancernych, wielu ciezarówek i ocenilismy liczebnosc Niemców na ok. 300 zolnierzy. Zachowywali sie oni dosc glosno, agresywnie ostrzeliwujac stoki Kamiennika. Jedna taka seria, chyba przypadkowa, przydusila nas do ziemi. Z takim meldunkiem „Lech" wyslal mnie do „Potoka", któremu przekazalem te wiadomosc. „Potok" tymczasem dostal juz ze sztabu Zgrupowania rozkaz wlaczenia sie do akcji.

Razem z oddzialem „Prada"[2] dobieglismy do drogi Trzemesnia -Droginia. Niemcy, ostrzelani przez partyzantów „Ostrogi", wycofali sie juz w strone Myslenic. OP „Potok" na polecenie „Buka"[3], który dowodzil cala akcja, zalegl obok kamieniolomów. Okolo godz. 14 akcje odwolano i OP „Potok" wrócil na kwatere u Niepsujów. Zastalismy tu gosci - oficerów z Batalionu Wielickiego „Mrówka", którzy przybyli na inspekcje Oddzialu, wsród nich dobrze mi znany mój wykladowca z kursu podchorazych ppor. Piotr Lewinski „Brzózka". Niewiele czasu mialo nasze dowództwo na pogadanie, gdyz ponowny rozkaz z dowództwa Zgrupowania wlaczyl OP „Potok" do akcji, w której walczyly juz z Niemcami inne oddzialy Zgrupowania. Wybieglismy z lasu gdzies na wysokosci Zasania, na otwartym polu dostalismy siepod silny ostrzal karabinów maszynowych Niemców, którzy bronili sie wzdluz drogi Trzemesnia-Zasan -Wisniowa. Pierwsze zetkniecie sie z otwartym ogniem szokowalo nas bardzo, przyleglismy do ziemi, ale „Potok" swoja spokojna postawa doswiadczonego dowódcy (bral udzial w kampanii wrzesniowej) uspokoil nas
i poderwal do dalszego biegu. Dobieglismy, gesto strzelajac, do drogi na Zasaniu, skad Niemcy wycofywali sie juz w strone Glichowa. Korytem strumienia Lipnik plynacego wzdluz drogi Lipnik - Glichów, wraz z innymi oddzialami Zgrupowania, które rozpoczely walke juz wczesniej, natarlismy na Niemców. Bylo nas juz wielu, partyzanci z róznych oddzialów mieszali sie miedzy soba, czulismy sie pewniej. Niemcy zaczeli sie wycofywac. Zwycieska bitwa skonczyla sie póznym wieczorem, o zmroku. Wrócilismy wszyscy cali, ale potwornie zmeczeni, do Trzemesni. Cos zjedlismy i zapadlismy w sen. Zrobilismy w tym dniu chyba 30 km i to przewaznie biegiem.

Nazajutrz byl przeglad broni i amunicji. Stwierdzilismy, ze ilosc nabojów i granatów strasznie zmalala. Uzupelnienie spodziewalismy sie dostac ze Zgrupowania. Na razie przezywalismy jeszcze raz wydarzenia calego dnia 12 wrzesnia 1944 r. A nad nami latal samolot niemiecki Storch, penetrujac z powietrza teren Wieczorem wrócil z odprawy u „Koscieszy" „Potok" i podal wiecej szczególów dotyczacych bitwy w rejonie Glichowa. Uzupelnienia amunicji na razie nie dostalismy. Zycie w oddziale powoli wracalo do normy. Zwiekszylismy czujnosc, bo zmotoryzowane kolumny Niemców krecily sie po drogach, szukajac rozbitych i ukrywajacych sie po lasach zolnierzy niemieckich.

 

Zmiana miejsca postoju

W czwartek 14 wrzesnia 1944 r., w godzinach popoludniowych por. „Potok" wrócil z odprawy
u „Koscieszy" z rozkazem wymarszu w rejon Lubomira i Lysiny. Spakowalismy nasz skromny dobytek na wóz taborowy, posprzatalismy i zatarlismy slady naszego pobytu u goscinnych gospodarzy Ludwika
i Stefanii Niepsujów. Jak wazne bylo to sprzatanie i zacieranie sladów okazalo sie pózniej, w czasie pacyfikacji tych terenów po 16 wrzesnia. U naszych gospodarzy Niemcy nie znalezli niczego, co wskazywaloby na pobyt i biwakowanie partyzantów. Gorzej bylo z sasiadujacymi z nami gospodarzami, goszczacymi OP „Poscig"[4]. W czasie pacyfikacji znaleziono m. in. pasy niemieckie. Gospodarze zostali bestialsko skatowani, a zabudowania spalono.

Wyruszylismy pózna noca, okolo godz. 2.00, w zupelnych ciemnosciach, prowadzeni przez miejscowego przewodnika lesnymi drózkami przez Kamiennik. Nad ranem doszlismy do pasma Lysina - Lubomir. Po drodze byly male przygody z naszym wozem, który kilkakrotnie wywracal sie z calym naszym dobytkiem i chorym Jeleniem". Na nic sie zdala umiejetnosc powozenia „Lisa"; na tych wykrotach i lesnych drózkach w lesie, w zupelnych ciemnosciach, okazal sie bezradny. Wóz taborowy z „Lisem"
i Jeleniem" pozostal wiec na poludniowych stokach „Lysiny", a my sami, juz tylko z bronia, poszlismy na rozpoznanie na Lubomir, w rejon obserwatorium astronomicznego. Takie bowiem zadanie dostal OP „Potok". Mielismy rozeznac sytuacje, a w razie natarcia Niemców wycofywac sie na Lysine, w miare mozliwosci opózniajac ich posuwanie sie naprzód. Robil sie pogodny dzien. Szlismy marszem ubezpieczonym. Na polanie pod obserwatorium „Potok" zarzadzil postój i wystawil ubezpieczenie od strony Weglówki i Kobielnika. Pozostali partyzanci rozlozyli sie na trawie i grzali sie w porannym sloncu. „Skaut" zostal wyslany konno do dowództwa Zgrupowania z meldunkiem o dojsciu „Potoka" pod obserwatorium. Meldunek o sytuacji nie byl alarmujacy. „Potok" nie zarzadzil specjalnej czujnosci.

 

Niemcy atakuja

Nagle przybiegl „Cierniak", który stal na ubezpieczeniu i zameldowal „Potokowi": Panie komendancie, jacys goscie ida. Taki meldunek wprowadzil w blad „Potoka". Gdyby „Cierniak" zameldowal, ze ida Niemcy, „Potok" na pewno nie dopuscilby do zaskoczenia. A tak „Potok" poderwal sie, zabral karabin od „Szarugi" i wraz z „Florianem" pobiegl w strone lasu we wskazanym przez „Cierniaka" kierunku. Stracilismy ich z oczu. „Czerwony" akurat konczyl kladzenie kabaly „Lechowi" slowami: Zobaczysz, Józek, jaki bedzie jubel, gdy zaskoczyl nas zmasowany ogien Niemców z broni maszynowej. Poderwalismy sie i rzadko ostrzeliwujac sie rozpoczelismy wycofywanie, kierujac sie naturalnym odruchem na pólnoc, tj. na Lysine i Kamiennik, skad przyszlismy rano. Kierunek wycofywania byl zreszta wymuszony kierunkiem natarcia Niemców, którzy zaatakowali nas od strony Weglówki. Zgrupowalismy sie samorzutnie, tak jak odpoczywalismy na polanie, w dwie grupy.

Ppor. „Luska", w zastepstwie nieobecnego „Potoka", wycofal sie z II druzyna. Pchor. „Lech" ze swoja I druzyna wycofal sie po zachodniej stronie sciezki biegnacej z Lubomira na Lysine. Obie grupy zaraz na poczatku akcji stracily kontakt ze soba. Niemcy przez caly czas ostrzeliwali las gestym ogniem ciaglym z granatników i broni maszynowej. Pociski padaly w niedalekiej odleglosci od nas. Deprymowalo to wszystkich, a swiadomosc, ze mamy strasznie malo amunicji sprawila, ze nie czulismy sie najlepiej. Nie znalismy terenu, ale pamietalismy sciezke, która rano doszlismy do obserwatorium i „Lech" postanowil wycofywac sie równolegle do tej sciezki, zreszta jedynej laczacej Lubomir z Lysina. W grupie, która dowodzil „Lech", byli „Grot", „Lubicz", „Zbik", „Czerwony", „Sosna", „Brom" i „Rys". Przeczekujac kolejny ostrzal granatników zaleglismy w zaroslach na krótki odpoczynek, majac na widoku sciezke.
Po dluzszej chwili, gdy juz nawet zdazylismy zjesc troche surowej kaszy, która mial ze soba „Zbik", na polance przed nami pojawil sie patrol w sile okolo czterdziestu Niemców, podazajacy w kierunku Lysiny. Widzielismy ich w odleglosci 50 do 80 m od prawej strony naszego postoju. Niemcy byli wspaniale uzbrojeni i strzelali na oslep po lesie. My mielismy tylko: l mpi, karabiny z mala iloscia amunicji, której resztki chowalismy na czarna godzine, krótka bron i troche granatów.

 

Nie podejmujemy walki

Przepuscilismy wiec Niemców i czekalismy, co bedzie dalej. Po jakims czasie Niemcy wrócili
z powrotem na Lubomir, nie nawiazawszy kontaktu z zadna grupa partyzancka. Wycofywanie sie grupy ,,Lecha" trwalo do póznych godzin popoludniowych. Wieczorem, juz na stokach Lysiny, spotkalismy sie
z „Luska" i jego grupa, która natknawszy sie na oddzial partyzancki „Zelbetu" por. „Bicza", odetchnela troche. Byli i „Rymsza", i „Skaut" wyslany rano przez „Potoka" z meldunkiem do Zgrupowania. Nie bylo tylko „Potoka", „Floriana" i „Dzika" i nic o nich nie wiedzielismy. „Sosna" twierdzil, ze widzial ich biegnacych przez polane pod obserwatorium na wschód, w strone Lipnika. Mielismy nadzieje, ze nie zgineli, ze zdazyli sie wycofac w bezpieczne miejsce. A my na razie bylismy zadowoleni i cieszylismy sie, ze obu grupom udalo sie bez strat wycofac z Lubomira. Równoczesnie zdawalismy sobie sprawe, ze to nie koniec, ze sytuacja jest bardzo powazna. Koledzy, którzy mieli przy sobie jakiekolwiek dokumenty, mogace stwierdzic ich tozsamosc, niszczyli je. Szczególnie nasi dowódcy, ppor. „Luska" i ppor. „Rymsza" czuli odpowiedzialnosc za los oddzialu. Najlepiej chyba z powagi sytuacji zdawal sobie sprawe „Rymsza"; jako oficer wywiadu wiedzial wiecej niz my. Miara tego bylo postanowienie „Rymszy", ze jak wyjdzie calo, ufunduje kapliczke Matki Boskiej na Lubomirze. Ufundowal ich az trzy, ale o tym pózniej.

„Luska" ze swoja grupa wycofywal sie takze w kierunku pólnocnym, lasem i zaroslami, po wschodniej stronie sciezki biegnacej z Lubomira na Lysine. W grupie tej byli: „Kula", dowódca I druzyny, „Wilk", „Got-Wasik", „Szerszen", „Szaruga" z I druzyny, „Skalny", „Granatowy", „Lew" i „Kruk". Grupa ta, podobnie jak grupa „Lecha", ostrzeliwana byla z granatników i broni maszynowej. Dzieki spokojowi
i opanowaniu „Luski" doszli na Lysine bez strat i kontaktu z Niemcami. Nadal nie wiedzielismy, co stalo sie z „Potokiem", „Florianem" i „Dzikiem". Brak bylo takze „Cierniaka" i „Orzecha". Dopiero póznym wieczorem zjawil sie „Florian" i poinformowal nas o losach „Potoka" i „Dzika". Rannego w noge na samym poczatku akcji „Potoka" - kula odbita rykoszetem zostala w prawej nodze ponizej kolana - widoczny byl wlot, nie bylo wylotu - wyprowadzili przez polane przed obserwatorium, bedac stale pod silnym ostrzalem, „Florian" i „Dzik", z którymi „Potok" sprawdzal posterunki. Dalej byl juz las na stoku Lubomira. W czasie tej bardzo uciazliwej drogi przez las „Florian" i „Dzik" podtrzymywali, a nawet dzwigali „Potoka".

Wtedy „Florianowi" przytrafila sie przygoda, która mogla stac sie tragiczna. W pewnym momencie poczul on mocne szarpniecie w prawa reke, upadl na twarz, stracil na chwile czucie w rece, karabin wypadl mu na ziemie. Jak sie okazalo, pocisk artyleryjski trafil w komore amunicyjna karabinu „Floriana", pociski wybuchly w komorze, ale skierowaly sie na zewnatrz. Skonczylo sie szczesliwie: „Florian" przejechal sie tylko na brzuchu pare metrów po stromiznie lesnej. Pozbieral sie jakos i dalej z „Dzikiem" sprowadzal rannego „Potoka". Wyszli wreszcie ze strefy bezposredniego zagrozenia, nie byli juz ostrzeliwani, Niemcy ich nie widzieli. Wciagneli „Potoka" do jakiegos wykrotu w zaroslach nad urwiskiem, ulozyli na ziemi i jak mogli opatrzyli noge. „Potok" stracil troche krwi i samodzielnie nie mógl juz chodzic.

Tu „Florian" dostal rozkaz od „Potoka" odszukania oddzialu i sprowadzenia jakiejs pomocy. Wyruszyl wiec, instynktownie kierujac sie w strone Lysiny, na której spodziewal sie zastac jakies oddzialy partyzanckie. Wiedzial przeciez, ze na Lysine mial sie wycofywac OP „Potok" i tam mialy byc inne oddzialy Zgrupowania. Przed wymarszem uzgodnil z „Potokiem" znak rozpoznawczy swojego powrotu - dwa nastepujace po sobie strzaly z pistoletu. Przypuszczal bowiem, ze z pomoca moze powrócic pózna noca. „Potok" i „Dzik" mieli odpowiedziec podobnie, dwoma strzalami, co pozwoliloby ustalic ich miejsce pobytu. Zachowujac nadzwyczajne srodki ostroznosci, skokami od drzewa do drzewa, „Florian" przedzieral sie samotnie pod szczyt Lysiny, nasluchujac pilnie, tym bardziej, ze las sie skonczyl, a zaczely sie geste zarosla i krzaki. Tutaj uslyszal syk: ssss... i jakas reka dala mu znak, aby czolgajac zblizyl sie. „Florian" z pistoletem gotowym do strzalu ostroznie podszedl i poznal „Skauta", którego „Luska" wystawil na czujce. „Skaut" doprowadzil „Floriana" do „Luski" i tak dowiedzielismy sie o „Potoku". „Luska" postanowil wyslac po rannego „Potoka" patrol pod dowództwem „Floriana", który jeden wiedzial, gdzie zostawil „Potoka" i „Dzika" i znal umówiony sygnal. Por. „Bicz", dowódca oddzialu partyzanckiego „Zelbetu"[5], który na pólnocnych stokach Lysiny przygotowywal sie juz do opuszczenia zagrozonego terenu, opóznil odejscie do czasu powrotu patrolu. W patrolu „Floriana" byli „Lech", „Brom" i „Grot". Wyruszyli póznym wieczorem, gdy juz sie sciemnialo i Niemcy zeszli z gór. Niestety, w umówionym uprzednio miejscu nie znaleziono „Potoka" i „Dzika". Na nasze strzaly i krzyki nikt nie odpowiadal. Sadzilismy, ze z powodu ciemnosci „Florian" pomylil droge. Nie moglismy wszak wiedziec, ze „Dzik" z pomoca dwu górali sprowadzil „Potoka" do zabudowan niejakiego Biskupa w Lipniku. O tym dowiedzielismy sie pózniej.
Na razie, po wielokrotnym sprawdzeniu okolicznych miejsc, wrócilismy na Lysine.

 

Przemieszczamy sie na nowy teren

Po powrocie z nieudanego patrolu, w zupelnych ciemnosciach wlaczylismy sie w goraczkowe przygotowania do opuszczenia zagrozonego terenu. Na naradzie dowódców postanowiono, ze OP „Bicza"
i OP „Potok" przedzierac sie beda na pólnoc i w okolicy miedzy Droginia a Dobczycami przejda na lewy brzeg Raby. Inne oddzialy Zgrupowania mialy pójsc bardziej na wschód. Uznano bowiem, opierajac sie na meldunkach z terenówki, ze najbardziej obsadzona i pilnowana przez Niemców jest poludniowa strona masywu Kamiennika, Lysiny i Lubomira. Niemcy nie spodziewali sie, aby którykolwiek oddzial przedzieral sie w strone, gdzie lasów bardzo malo i teren otwarty. Uformowany sznur taborów konnych OP „Zelbet" i OP „Potok" w zupelnych ciemnosciach, w pelnej gotowosci bojowej przedzieral sie z Suchej Polany w strone pólnocna. Potokowcy juz druga noc mieli przechodzona, dowódcy pospieszali poruszanie sie, byle tylko udalo sie w ciemnosciach przeskoczyc znana nam dobrze droge Trzemesnia - Zasari - Lipnik -Wisniowa. Niestety, nie udalo sie nam w ciemnosciach dotrzec do Raby. Juz dnialo, gdy osiagnelismy wies Kornatke. Dowódcy zdecydowali, ze przeczekamy tu dzien.

Rozlokowalismy sie w stodolach i domach bardziej odleglych od dróg, starajac sie zachowywac mozliwie cicho i zacierajac wszystkie slady jakiegokolwiek pobytu. Byl juz 16 wrzesnia 1944 r. Nad ranem zbudzil nas warkot wozów pancernych i aut Niemców, którzy przejezdzali przez wies, patrolujac teren. Przezylismy moment grozy. Mielismy duzo szczescia, ze nas nie wytropili. Przeczekalismy caly dzien w napieciu, aby w nocy próbowac przeprawic sie przez Rabe. Mielismy to zrobic w okolicach dworu Gaik, by po przekroczeniu Raby znalezc sie kolo Brzaczowic. Tu rozstalismy sie z oddzialem „Bicza" i poszlismy bardziej na pólnocny wschód, by znalezc sie blizej Kozmic. „Luska", „Rymsza" i „Florian" skontaktowali sie z dowództwem batalionu; byly to bowiem tereny naszego Batalionu „Mrówka". Dowódcom oddzialu bylo juz lzej, gdyz mieli bezposredni kontakt z „Sepem"[6], oficerem dywersji batalionu i z „Peterkiem"[7], dowódca placówki AK w Kozmicach. Sam „Florian" pochodzil takze z Kozmic.

 

Zmniejszanie stanu OP „Potok"

W kolejna noc „Luska", po naradzie z „Rymsza" i „Florianem", znajac sugestie dowództwa batalionu, postanowil urlopowac czlonków OP „Potok". W jakims lasku w okolicach Kozmic zdalismy karabiny „Mocarnemu", magazynierowi batalionu, a wiec temu, który nas wyposazal w nie, gdy szlismy za Rabe. Karabinów bylo teraz wiecej. Pistolety i granaty zatrzymali tylko partyzanci wywodzacy sie z grupy dywersyjnej, a wiec praktycznie druzyna „Lecha", która zachowala swój mpi. Juz wtedy dowództwo myslalo o reaktywowaniu batalionowej grupy dywersyjnej. Przed rozstaniem „Florian", dowódca grupy dywersyjnej, i jego zastepca „Lech" (tak bylo przed wyjsciem do partyzantki i tak ma byc znowu) ustalili kontakty z czlonkami batalionowej grupy dywersyjnej. Skromny dobytek oddzialu - dwa konie perszerony - przekazalismy czlonkowi terenówki w Kozmicach, niejakiemu Józefowi Póltorakowi za pomoc materialna dla oddzialu.

„Florian", jako szef oddzialu, zadbal o tych, którzy nie mieli gdzie wracac. I tak „Sosna", pochodzacy ze Slaska, który ukrywal sie przed gestapo trzykrotnie zmieniajac nazwisko, zostal skierowany do Osieczan, do ppor. M. Batki, dowódcy BCh w tym rejonie. „Lech", „Jelen" i „Got-Wasik" umieszczeni zostali w Gorzkowie, w domu Wojciecha Kurowskiego. Dom ten stanie sie niedlugo miejscem pobytu „Potoka" i melina grupy dywersyjnej. Sprzyjala temu lokalizacja domu, podobnie jak domu rodzinnego „Potoka" nad Swidówka, w oddali od innych zabudowan, nad glebokim jeziorem obrosnietym krzakami. Latwy odskok, praktycznie we wszystkie strony. „Florian" zostal w Kozmicach, „Luska" z „Rymsza" poszli do domu „Luski" na Roznowej. Grupa sledziejowicka, tj. „Brom", „Lubicz", „Rys", „Skaut" i „Lis" razem przemykali sie do swoich domów. „Grot", „Szerszen" i „Zbik" poszli do domu „Zbika" w Lednicy Górnej. Dom ten, oddalony od innych, polozony byl tak, ze widac z niego bylo cala Wieliczke. Siedzielismy tu pare dni i robilismy rozeznanie, co dzieje sie w naszych domach.

Od matki spotkanej na ulicy dowiedzialem sie, ze w domu jeden pokój zajmuja oficerowie niemieccy, z którymi wlasciwie rodzice nie maja kontaktu. Usluguje oficerom ordynans, stary ogrodnik
z Drezna, który ma juz dosc wojny, bo wie o smierci swoich bliskich, spowodowanej nalotami aliantów na jego rodzinne miasto. Ten urzeduje w calym domu, ale w stosunku do rodziców zachowuje sie poprawnie. Ustalilem z matka dosc prawdopodobna wersje, ze wrócilem na kilka dni urlopu z robót sypania okopów w okolicach Tarnowa, dokad Niemcy wywozili przymusowo Polaków. W domu spalem tylko dwie noce. Spotykalem sie z moimi kolegami z grupy dywersyjnej NOW, „Labedziem", „Gryfem" i „Karlowiczem". Opowiedzialem im o losach oddzialu, którego przeciez na poczatku byli czlonkami. Oni tez nie próznowali. Gromadzili dla oddzialu bron, glównie pistolety, amunicje i granaty, które kupowali od zolnierzy niemieckich i wloskich wracajacych z frontu wschodniego. Pieniedzy na zakupy dostarczal m. in. ojciec „Gryfa", p. Franciszek Mizera, który prowadzil duzy sklep zelazny w Sukiennicach w Wieliczce i jak tylko mógl wspomagal oddzial.

 

Perypetie „Potoka"

Na drugi dzien po moim powrocie skontaktowal sie ze mna „Lech" i postanowilismy wrócic za Rabe, aby odszukac „Potoka" i „Dzika". Znalem dobrze Janine Kozlowska „Krystyne", która byla sanitariuszka w szpitalu polowym, a mieszkala w willi w Kornatce. Przez nia powinnismy trafic do „Potoka". W odwodzie pozostawal nam „Rogacz". Przewidywania nasze sprawdzily sie. „Krystyna" doprowadzila nas do domu, w którym przebywal „Potok". Bylo to we wsi Burletka niedaleko Kornatki. „Krystyna" opiekowala sie „Potokiem", którego znala z poprzednich spotkan u p. Kozlowskich. Radosc ze spotkania byla wielka. Bylo to pierwsze spotkanie „Potoka" z jego partyzantami. Próby odnalezienia „Potoka" czynil „Florian" jeszcze na lewym brzegu Raby, w szpitalu polowym „Zelbetu" zlokalizowanym gdzies w okolicach Lyczanki. Niestety „Potoka" juz tam nie bylo, gdyz wczesniej zostal przewieziony z powrotem na prawy brzeg Raby, do Burletki i tu wlasnie go znalezlismy. „Potok" nie mógl jeszcze swobodnie chodzic, ale czul sie dobrze. „Dzika" w momencie spotkania nie bylo; krazyl gdzies pomiedzy dworem pp. Czerwinskich w Gaiku
a „Rogaczem" na Samulkach. „Potok" myslal juz o reaktywowaniu oddzialu, a przynajmniej grupy dywersyjnej. W tym celu zamierzal wyslac „Lecha" do dowódcy batalionu „Zgrzebnioka"[8] celem poinformowania go o swoich zamiarach, a mnie, tj. „Grota", do „Peterka", by zorganizowal przewiezienie go do Wieliczki lub Krakowa dla dokonania przeswietlenia postrzelonej nogi. Zalecil mu to lekarz, opiekujacy sie szpitalikiem polowym. Równoczesnie „Potok" chcial byc blizej Wieliczki, byl przeciez w dalszym ciagu zastepca dowódcy batalionu „Mrówka".

Na drugi dzien przyszedl „Dzik" z „Rogaczem", który wypatrzyl gdzies w Raciechowicach jednego z naszych kasztanków - koni od Skoczowskiego - i przyszedl prosic „Potoka" o tego konia. „Potok" naturalnie zaraz wyrazil zgode, lubil „Rogacza" i mial wobec niego zobowiazania, przeciez jego syn Henryk przewozil rannego „Potoka" w nocy z 16/17 wrzesnia z plonacego Lipnika na Sarnulki. Zeby ten „akt rewindykacji" wygladal powaznie, „Rogacz" prosil, aby „Potok" wyslal kogos z obecnych. Wybór „Potoka" padl na mnie. „Lech" mial juz w nocy isc do Wieliczki. Umówilem sie z „Rogaczem" nastepnego dnia rano. Wieczorem siedlismy w izbie „Potoka" przy flaszce bimbru, która przyniósl „Rogacz", a „Potok" wraz z „Dzikiem" opowiedzieli nam swoje przezycia od chwili, gdy „Florian" poszedl szukac oddzialu.

Siedzieli wiec „Potok" z „Dzikiem" w krzakach nad urwiskiem pare godzin i czekali powrotu „Floriana". Bylo juz ciemno, gdy w dole jaru uslyszeli jakies glosy. Wykluczyli Niemców, którzy na noc zeszli z gór. Mógl to byc ktos z oddzialu, ale okazalo sie po chwili przepytywan, ze to byli dwaj tutejsi górale, którzy spodziewajac sie pacyfikacji chowali swój dobytek w lesie. Jeden z górali zabral „Potoka" na plecy, zszedl z nim w koryto strumyka i po kamieniach przeniósl go do domu stojacego niedaleko wejscia do jaru. Byly to zabudowania niejakiego Biskupa. Tutaj ulozono zmeczonego przezyciami i uplywem krwi „Potoka" do lózka, sprowadzono jakas dziewczyne, która przemyla rane ciepla woda i obandazowala noge, robiac kwasny oklad. „Potok" z „Dzikiem" caly dzien nic nie jedli. Gospodyni przyrzadzila zacierke na mleku z fasola i jajkami na slodko. „Dzik" karmil ta zacierka „Potoka", ale ten nie bardzo chcial jesc. „Dzik", mimo ze - jak twierdzil - takiej potrawy nigdy nie jadl i zacierka wyraznie mu nie smakowala, zjadl za siebie i za „Potoka". Zmeczony „Dzik" umówil sie z gospodarzem, ze beda na zmiane czekac na powrót „Floriana" i te umówione wczesniej strzaly z pistoletu. Przegapili to i mimo, ze slyszeli, wydawalo im sie to nieprawdopodobne, bo slychac bylo nie z tej strony, z której spodziewano sie „Floriana".
W kazdym razie nie odpowiedzieli i patrol „Floriana" wrócil bez „Potoka" na Lysine.

Nazajutrz rano, 16 wrzesnia, gospodyni obudzila „Potoka" i „Dzika" oswiadczajac im, ze ida Niemcy, a oni sami uciekaja z dobytkiem w las. „Dzik" z pomoca gospodarza umiescil „Potoka" w gestych zaroslach w mlodniku swierkowym, gospodyni dala im koce, wiaderko gruszek i wiaderko z woda. Zarosla byly ok. 30 m od drózki, która przeszli Niemcy. Zabudowan Biskupa nie spalono, mimo ze ponizej caly Lipnik spacyfikowano i spalono. Po poludniu wrócili gospodarze i „Potok", przy ich i „Dzika" pomocy, znalazl sie znów w lózku. Gospodyni przygotowala cos do jedzenia, a „Potok" podjal decyzje wyslania „Dzika" po pomoc do „Rogacza". Poszedl wiec „Dzik" noca, pokonujac ponad 10 km po lesnych bezdrozach, jak na te warunki, dosc szybko. Widzial palacy sie Lipnik i Zasan. U „Rogacza" jego syn szybko przygotowal maly zgrabny wóz przystosowany do jazdy po sciezkach, wymoscil go sloma i sianem i natychmiast wrócil z „Dzikiem" po „Potoka", którego tej samej nocy przewiezli na Sarnulki. Tutaj lekarz szpitala polowego Zbigniew Otto, ps. „Lech", fachowo opatrzyl noge „Potoka", umiescil ja w szynie, zalecil przeswietlenie, by sprawdzic, co stalo sie z pociskiem, który tkwil w nodze, i skierowal „Potoka" do szpitala polowego w Burletce. „Potok" przebywal w nim krótko, pod opieka sanitariuszki „Krystyny". Na skutek zagrozenia terenu przez Niemców szpital zostal przeniesiony na kilka dni na lewy brzeg Raby, w okolice Sieprawia-Lyczanki. Po uspokojeniu sie sytuacji w okolicach Kornatki wrócil z powrotem do Burletki. I tu go znalezlismy. Tyle uslyszelismy od „Potoka" i „Dzika".

Podziwialismy „Dzika", tego wspanialego kolege, który wysiedlony z Bydgoszczy dzialal w AK w Krakowie; tu spalony w pracy konspiracyjnej zostal przez dowódce okregu,, Juliusza", polecony „Potokowi", u którego na melinie przebywal od kwietnia 1944 r.

Z kolei my poinformowalismy „Potoka" o losach oddzialu od momentu zaskoczenia na Lubomirze do chwili urlopowania w Kozmicach. I tak zszedl nam wieczór na rozmowie. „Lech" jeszcze tej nocy wyruszyl do Wieliczki, „Dzik" poszedl spac do dworu w Gaiku, a ja, rano umówiony z „Rogaczem", wspólnie z jego synem Henrykiem udalem sie po konia do Raciechowic. Nie bylo trudnosci z jego odzyskaniem, gospodarz wprawdzie z zalem, ale bez jakiejkolwiek dyskusji wyprowadzil konia ze stajni,
a my, sciezkami znanymi tylko Henrykowi, doprowadzilismy konia do „Rogacza".

W nocy wyruszylem do „Peterka", do Kozmic. Nie znalem go osobiscie i nie wiedzialem, gdzie go w tych Kozmicach mam szukac. Potok wytlumaczyl mi bardzo dokladnie, jak dojsc do domu „Peterka". Byl to mlyn, prawie w srodku wsi, tak ze nie mialem trudnosci z odnalezieniem. Przekroczylem Rabe gdzies w okolicy Brzaczowic. Czesc drogi pokonalem, jadac z jakims góralem na wozie z balami swierkowymi. Góral jechal noca, tez skrywajac sieprzed Niemcami. Zrelacjonowalem „Peterkowi" zyczenie „Potoka", ze chcialby byc przewieziony blizej Wieliczki. Prawie równolegle „Lech" dotarl do dowódcy batalionu
i z poczatkiem pazdziernika zapadla decyzja przetransportowania „Potoka" na druga strone Raby, w rejon Gorzkowa. Misje przewiezienia „Potoka" i znalezienia dla niego kwatery powierzono „Peterkowi", który pewnego dnia z „Rymsza" i „Florianem" zjawil sie podwoda konna przed szpitalikiem w Burletce i zabral „Potoka" i „Dzika" na kwatere do Wojciecha Kurowskiego w Gorzkowie. „Potok" czul juz sie zupelnie dobrze i zaczynal przechadzac sie po mieszkaniu. Na kwaterze stale przebywal z nieodstepujacym go „Dzikiem". Obstawa zmieniala sie w zaleznosci od potrzeb. Czestymi goscmi byli „Florian", „Luska", „Rymsza", „Lech", „Grot", „Brom", „Skaut", „Czerwony", „Sosna", „Jelen" i „Rys".

Bywalo, ze na dwóch lózkach spalo dwanascie osób „w poprzek" z nogami na lawach. Na poczatku pazdziernika „Peterek" zorganizowal „Potokowi" wyjazd do Wieliczki, do doktora Telezynskiego, który w tym czasie byl lekarzem kolejowym, a mieszkal w kamienicy na rogu Narutowicza i Mickiewicza.
Dr Telezynski potwierdzil obecnosc pocisku w nodze, ale nie widzial koniecznosci jego usuniecia. Pare dni pózniej „Potok" pojechal do Krakowa, do szpitala, gdzie noge przeswietlono i zrobiono zdjecie RTG, które potwierdzilo obecnosc pocisku obok kosci goleniowej. Lekarze, przynajmniej na razie, nie zalecali operacji. Ten wyjazd zorganizowal sam dowódca okregu „Juliusz", a do Krakowa zawiózl „Potoka" gospodarz Kurowski i jego malzonka, która jechala na targ. „Potok" wrócil na kwatere uspokojony i zaczal przemysliwac o akcjach dywersyjnych.

Ale wczesniej z dowództwa okregu Kraków dostal wezwanie na przesluchanie w sprawie „Koscieszy" i jego postawy w dniach walk Zgrupowania na Lubomirze i Lysinie. Spotkanie mialo miec miejsce gdzies w okolicach Raciechowic i góry Grodzisko. Wyjechalismy bardzo wczesnie z meliny u Kurowskiego w skladzie: „Potok", „Rymsza" i „Florian", obstawe stanowili „Lech", „Grot" i „Skaut". Byl typowy jesienny dzien, mzylo i bylo zimno. Przesluchania trwaly caly dzien. Byli i inni dowódcy oddzialów partyzanckich. „Lech", „Grot" i „Skaut" stanowili czesc oslony zabudowan, w których odbywaly sie przesluchania. Czesc dnia spedzilismy na obserwacji drogi Raciechowice - Szczyrzyc. Wrócilismy w nocy. Ze skapych opowiadan, szczególnie „Rymszy", wynikalo, ze ocena postawy „Koscieszy" byla negatywna. Sam „Rymsza" zazadal podobno rozmowy w cztery oczy z przewodniczacym sadu i taka rozmowe uzyskal.

I tak dobiegl konca los Oddzialu Partyzanckiego „Potok", w miejsce którego zostala reaktywowana batalionowa grupa dywersyjna z siedziba w Gorzkowie.



[1] Por. Antoni Wegrzyn „Ostroga" byl dowódca OP „Poscig", (red.)

[2] OP „Prad" w sile okolo 40 partyzantów wchodzi) w sklad obwodu „Murawa". Dowódca od powstania oddzialu w pazdzierniku 1943 r. do lipca 1944 r. byl plut. Józef Misior „Prad" Od lipca 1944 r. dowodzil nim pchor. „Los" NN. Por. Zbigniew Lozinski „Niedzwiedz", Walki oddzialów Armii Krajowej w powiecie myslenickim w drugim pólroczu 1944 r., „Okruchy Wspomnien" nr 2, s. 30. (red.)

[3] Zbigniew Banach „Buk" - oficer dywersji „Murawa". Tamze, str. 28. (red.)

 

[4] OP .Poscig" powstal w jesieni 1943 r. w okolicy Poreby Myslenickiej pod dowództwem wymienionego w przypisie nr 24 Antoniego Wegrzyna „Ostrogi". Liczyl okolo 70 partyzantów. Od listopada 1944 r. byl dowodzony przez pchor. .Jura" NN. (red.)

 

[5] Ppor. Artur Korbel „Bicz" zginal 29 listopada 1944 r., trafiony przez wroga w trakcie wycofywania sie w kierunku Kolonia, zob. Stanislaw Gaweda „Krakus", Walki oddzialów Armii Krajowej w powiecie myslenickim w drugim pólroczu 1944 r. Bitwa pod Kotoniem (cz. 2), „Okruchy Wspomnien" nr 3, s. 18. (red.)

[6] Chodzi prawdopodobnie o ppor. Antoniego Batko „Sepa", który z placówki w Kozmicach Wielkich w kwietniu 1940 r. zostal przeniesiony do obwodu Kraków-Powiat, zob. K. Guzikowski,op. cit., s. 75 i 81. (red.)

[7] Ppor. Piotr Mitan „Gwózdz", „Peterek", .Jurand" byl wspólzalozycielem placówki w Kozmicach Wielkich, kryptonim „Sosna", pózniej „Las". Byt wynalazca i producentem tzw. zapalarek, sluzacych do podpalania transportów kolejowych i samochodowych, a po skróceniu czasu zaplonu do podpalania czolgów i samochodów pancernych. Zob. K. Guzikowski, op. dl., s. 75, 96,98. (red.)

 

[8] Ppor. Franciszek Lembas „Zgrzebniok" juz w 1940 r. byt wspólorganizatorem placówki Wicliczka-Wies II, kryptonim „Lan", obejmujacej czesc gminy Biezanów nie wlaczonej do miasta Krakowa i gmine Wegrzce Wielkie, zob. K. Guzikowski, op. cit., s. 74. (red.)


2008 / 2017 © .:: AK GROT::. Wszystkie prawa zastrzeżone